11 października 2013

zaginiony tydzień

Hi,

Jak to się stało, że prawie dwa tygodnie nic nie napisałam? Czy znudziło mi się już prowadzenie mojego publicznego pamiętnika, który jednocześnie służy za źródło informacji jako tygodnik "Co nowego u Dżoany?" dla wszystkich zainteresowanych? Nie, nienie znudziło mi się - po prostu zgubiłam tydzień... Gdzieś pośród tych wszystkich wspaniałości które tu przeżywam, pośród tych wszystkich wspaniałych chwil, rzeczy i ludzi, którzy mnie otaczają. Przyszedł smutek, który zabrał mi tydzień... Nie pisałam dwa tygodnie i nie bardzo mogę sobie przypomnieć co się działo w tym czasie, a to jest tylko dowodem jak krucha jest pamięć (moja xd) i dlaczego prowadzę tego bloga - żeby nigdy nie zapomnieć nawet tych złych dni. Na szczęście staram się każdego dnia zrobić choć jedno zdjęcie, co w momencie takim jak ten (leniwa ja...) przypomina mi o tych super chwilach o których nie chce zapomnieć.

Moje pierwsze 'nie byłam tak silna jakbym chciała' mam za sobą. A wszystko zaczęło się w zeszły poniedziałek...

Poniedziałek? Dzień wolny. Po dłuugich 4 dniach w Disneylandzie postanowiłam, że ten dzień poświęcę 'dla siebie'. Miałam w planach poopalać się trochę na ogródku, poćwiczyć, pooglądać zaległe filmy, seriale, napisać notkę - wszystko się udało oprócz słońca, które jak na złość w tamten poniedziałek nie było tak uprzejme zawitać (było tylko 25 stopni hehe). Cały dzień spędziłam sama w domu... 


a jedyne zdjęcie jakie zrobiłam to mój chill z szejkiem i Grą o Tron. Zbliżało się najgorsze ale to jeszcze nie wtedy!

Wtorek. Wtorek minął szybko na zabawach z maluchami, normalny dzień 9-17, mała poprzebierała nas za księżniczki, był fun, wszystko super, niestety nie mam żadnego nadającego się zdjęcia bez dzieci, którymi nie chcę się tu chwalić - MOJE!

Środa. Tak, to własnie środa stała się dniem w którym wszystkie moje hormony pokazały swoją siłę! Dzień zaczął się całkiem normalnie, rano z małym, po 12 wróciła mała z hostką. Bawiliśmy się w ogrodzie a host mom krzątała się w domu, dusiłam się, ale zawsze 'stay strong', wszystko było w porządku do czasu aż mała zaczęła świrować i usłyszałam coś w stylu "daj mi spokój! nikt mnie nie pytał czy chcę mieć au pair! i ja wcale nie chce! moje dzieci nie będą miały au pair!" co połączone z krzykiem, płaczem małej i moimi smutkami wywołało mieszankę w postaci pierwszych łez. Nienawidzę tego..baaardzo nie lubię pokazywać swoich słabości ale po prostu nie mogłam, nie mogłam.. 5 łez i stwierdziłam, że muszę wziąć się w garść, otarłam łzy, weszłam do domu po wodę. Stety bądź niestety, host mom była w kuchni... Szybko zorientowała się że coś jest nie tak. Na jej pytanie czy wszystko w porządku byłam w stanie wydusić tylko 'mhmm', gdy spytała czy aby na pewno... stało się! morze łez, ocean smutków, żalów i wszystkiego co się dało.. nie mogłam tego powstrzymać, czułam się jak 5 latek któremu ktoś zabrał lizaka, nie mogłam się opanować, wszystko co jako 'silna ja' dusiłam w sobie wyleciało ze mnie z głośnym świstem! Płakałam, żaliłam się, rozczulałam, a kochana Nicole mnie pocieszała... Rozmawiałyśmy tak długo aż w końcu wypłakałam wszystko co miałam do wypłakania i stwierdziłam, że no muszę wziąć się w garść! Wyszłam na ogródek, usiadłam na ławce aby ogarnąć wszystko w samotności, za chwile przyleciała moja mała, przerażona, myślała że to przez nią, przepraszała (co mnie znów rozczuliło) a ja próbowałam jej przekazać, że to nie jej wina i tylko potrzebuję chwile żeby złapać oddech. Wracała z pytaniem czy czegoś potrzebuję albo czy już wszystko u mnie w porządku bo się martwi <3 Wróciłam do środka, hostka stwierdziła że mogę skończyć dziś wcześniej bo ona i tak jest w domu ale ja nie odpuściłam, zasiedliśmy znów do wspólnej zabawy, ja z lekko doczepionym uśmiechem. Po skończonej pracy poszłam się położyć, odpocząć, w ciszy sama ze sobą dać sobie czas. Słyszę jak mała prosi mame żeby napisała jej na kartce 'SORRY I hurt your feelings. Love, (TYLKO MNIE NIE PODPISUJ, ja sama!) Gianna ( to jej Gianna wcale nie wyglada jak.. cokolwiek xd). Przyozdobiła kropkami, kwiatkami i różnościami i przychodzi do mnie do pokoju, wspina się na łóżko i przytula... Rozczuliło mnie to znów ale tym razem ze szczęścia, było przemiłe. Pobiegałam, poćwiczyłam, wzięłam długą kąpiel i poszłam spać... A w czwartek..

W czwartek wszystko zaczęło wracać do normy. Dzień znów minął jak sekunda, playdate i Ewa poprawiły mój zdechły humor...
nasze maluchy, gdzieś tam!
Piątek. Piątek dostałam wolny, juhu! Prawie xd od 9 miałam małego a o 11 musiałam go odwieźć pod szkołę małej - 2 godziny! Jako, że już byłam w Walnut Creek to zajechałam do targetu na zakupki co w połączeniu z moim przybiciem skończyło się zakupieniem dwóch ton łakoci, pyszności, słodkości. Na polecenie Kasi Katarzyny (http://zostawiamslad.blogspot.com/) spróbowałam czekolady "Cookies'n'Creme" - Hershey'sa, która przeniosła moje życie w inny wymiar. Wydaje mi się jakbym do tej pory nie żyła albo przynajmniej nie dostrzegała jednego koloru. NIEWYOBRAŻALNE pyszności!
Po tym całym chillu przyszedł czas na party! Zabrałam się do Ewy, a tam... kolejny chill xd


jak się okazuję w USA można się napić naszego Polskiego piwa! Do tego lody, oczywiście Cookies'n'Creme i jazda do pubu KARAOKE. Nie powiem, nie powiem, śmiesznie :D O 2 zamykają wszystkie lokale więc część z nas się pożegnała a my przeniosłyśmy się na 'domówkę' haha. 

Sobota. Pół żywa wstałam przed 9 na Skype z moimi maluchami <3 Do wieczora robiłam NIC, a wieczorem zaoferowałam się zostać z maluchami, hości naturalnie mieli przez cały weekend baseball game.. xd więc babcia w piątek, ja w sobotę :) Przyjechała Ewa, dzieci spały, a my oglądałyśmy rodzinke.pl huehueeee

Niedziela. W niedziele mieliśmy spotkanie au pairs-host families z nasza CC na pobliskiej farmie. Tak więc jak na rodzinę przystało zapakowaliśmy się w samochód i pojechaliśmy zbierać dynie!

ja na polu :D

Do tego był olbrzymi labirynt z pola kukurydzy bądź mały z siana, plac zabaw, basen z kukurydzą, kucyki, gokardy dla maluchów i strzelanie do celu - z małym wygraliśmy kolejną rundę strzelania <3

Wieczorem wybrałam się pierwszy raz w USA do kina na "Ślepy traf" z Justinem Timberlake'm polecam, nie tylko ze względu na głównego bohatera :) Micha pop cornu, rozkładane fotele, 5 osób na krzyż i siadasz gdzie chcesz - tak wygląda kino w US! 

 nogi do góry? nobody care!

 no i oczywiście te charakterystyczne 'menu'

I tak oto minął ten najgorszy dotychczas tydzień ( w sumie środek tygodnia bo weekend jak najbardziej udany) Nie lubię mówić o moich słabościach... zazwyczaj jestem twarda :) Nie myślcie, że ze mnie ogr bez uczuć, po prostu nigdy nie daje po sobie poznać, ze coś nie tak- nie lubie! Najlepiej rozwiązuje swoje problemy sama ze sobą ale chciałam o tym napisać, bo chcę pamiętać KAŻDĄ chwilę tutaj! Jak i chcę wam pokazać, że to jak cudownie mi się trafiło nie znaczy że jest łatwo. Tęsknię i mało kto może wyobrazić sobie jak bardzo! Wyjeźdźcie na rok to pogadamy :)

Po tym dłuugim tygodniu przyszedł czas na poniedziałek - o już jest piątek? JAK TO SIĘ STAŁO? hahah

Poniedziałek. Kolejny 'mój' poniedziałek. Odpoczynek, seriale, ostry wycisk na mojej domowej siłowni (tak, to prawda, powietrze w USA jest tuczące i wzięłam się ostro do roboty), kąpiel ze świeczuszką. 

Taki oto pyszny obiad zrobiony 'jak w domu'
Wtorek. Maluchy, zabawy, super, norma. 

Tym razem - super man (w kasku xd)
Środa. To samo, to samo, super, norma. 

jakiś durny serial z herbą
Czwartek. Pracowałam od 13 do 21. Playdate z maluchami Ewy, 5 minut i był wieczór, maluchy zasnęły szybciutko (super niania prawdę Ci powie jak dzieci spać położyć) i koniec!

Obudziłam się dziś! Ale po drodze miałam najdziwniejszy sen w życiu. W ogóle było to najdziwniejsze wszystko w moim życiu! Mianowicie, miałam świadomy sen. Nie wiem czy wiecie co to ale to nie pierwszy raz kiedy potrafiłam robić w śnie to na co miałam ochotę - jednak tym razem było inaczej! Jeszcze bardziej realistycznie, jeszcze bardziej wszystko! Mianowicie zasypiając przebudziłam się w domu, moim domu, na moim łóżku, w środku nocy, wszystko było jak najnormalniej, dokładnie tak samo jak mijały mi ostatnie noce w Polsce......Widziałam moje mysze, czułam zapach kwiatowych świeczek i miękkość koca pod palcami. Przytuliłam się i przebudziłam tu, w moim drugim łóżku! a najdziwniejsze było to że przez parę sekund nie wiedziałam gdzie jestem ani co się dzieje. Porozglądałam się po pokoju i zobaczyłam to znajome światło z elektronicznego zegarka na szafce koło łóżka, obraz, wszystkie rysunki przyklejone do ściany, zdjęcia i to dziwne uczucie 'gdzie jestem' zastąpiło uczucie 'jestem TU'. 
Sama dokładnie nie mogę określić co to było, ale było i jedyne co powiem CHCE JESZCZE. Moja głowa zadziwiła mnie jeszcze bardziej haha.

Piątek wieczór? Czas kończyć tą notkę, zdjąć leginsy i obślinioną, oplutą koszulkę xd Pomalować oko i wio! Lecim na imprezQ :D

Do usłyszenia,
J.

9 komentarzy:

  1. Dokladnie wiem o czym mowisz, kiedy tak bardzo nie chcesz plakac a nie mozna tego w zaden sposob opanowac, wszystkie emocje puszczaja i klops:) tez mi sie tak trafilo raz, zaraz na poczatku i nawet nie bylam swiadoma ze moge sie tak rozkleic:P jednak ten wyjazd do stanow to duzy krok a nie takie hop siup jak mi sie wydawalo w Polsce:)
    Ale wazne ze z czasem sie czlowiek przyzwyczaja i teraz najchetniej zostalabym na dluzej niz rok;P
    Trzymaj sie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. był klops był! ale na szczęście wszystko szybko wróciło do normy :) Trzymaj się również :D

      Usuń
  2. mieszkasz w kalifornii, tak?
    mogłabyś napisać coś o podatkach wliczanych w cene bo słyszałam, że jest tak, że coś kosztuje np. $30, a przy kasie wliczają podatek i jest drożej... z góry dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest tak nie tylko w Kalifornii, we wszystkich stanach tak bodajże jest? Czy spożywczy, czy ciuchy czy elektronika zawsze musisz sie liczyć z tym że dochodzi do tego jeszcze tax, który w każdym stanie jest inny. Wyglada to mniej wiecej tak że na cenach widzisz że robisz zakupy za 50$ a płacisz 54$ - mniej więcej.

      Usuń
  3. Chyba wszystkie mamy tak samo - pomimo tej idealnej otoczki, szczęścia i wszystkiego, co nas tu spotyka, nie jest łatwo. Szczególnie jak się wyjeżdża po liceum, mieszkało przez ten cały czas z rodzicami, którzy robili za nas wiele rzeczy a nawet sobie nie zdawaliśmy z tego sprawy... przyjeżdżając tutaj musiałyśmy się stać w bardzo szybkim czasie rzeczywiście dorosłe i to przytłacza.
    Dobrze, że napisałaś tą notkę, bo grunt to szczerość. To nie znaczy, że w Ameryce nam źle, ale tak wielka zmiana jaką był wyjazd sprawiła, że dojrzałyśmy, musimy sobie radzić same, wykreować życie od nowa, więc czy w CA czy w NY - jest ciężko!
    Ale teraz byle do Halloween, potem do Świąt Bożego Narodzenia, a po Nowym Roku ani się obejrzymy, a będziemy w domu.
    Grunt to pamiętać, że rodzina i przyjaciele w Polsce nie zapomnieli o Tobie, czekają z niecierpliwością i za ok. 300 dni będziesz z powrotem, a póki co czas tutaj trzeba wykorzystać, żeby później nie żałować :))
    Trzymaj się i nie bój pokazać emocji, bo każda z nas ma tak samo!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jest! Zgadzam się 10000%! Staram się ciągle mieć coś czego nie mogę się doczekać. Następny weekend w Tahoee, potem 27 skacze ze spadochronu, Halloween, potem Thanksgiving na Hawajach, Boże Narodzenie, potem Sylwester w NYC a potem coś się wykombinuje nowego :D Minie szybciej niż nam się wydaje, a potem będziemy tęsknić za tym co zostawimy tutaj.. więc trzeba kreować te wspomnienia!
      Dziękuję i trzymaj się również! :)))

      Usuń
  4. jak angielski? widzisz już jakąś poprawę?

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojeeej, każdy ma jakąś chwilę słabości i przychodzi ona prędzej czy później. Nie dziwię się zupełnie, że w końcu się rozkleiłaś, ale naprawdę super, że miałaś z kim o tym porozmawiać! I mała taka urocza z tą kartką, że nie mogę :)))))

    OdpowiedzUsuń
  6. ale masz słodziaka w domu :) <3

    a co do twojego załamania... to kto to przetrwa jak nie ty Dżoana :)

    OdpowiedzUsuń