Jak to się stało, że prawie dwa tygodnie nic nie napisałam? Czy znudziło mi się już prowadzenie mojego publicznego pamiętnika, który jednocześnie służy za źródło informacji jako tygodnik "Co nowego u Dżoany?" dla wszystkich zainteresowanych? Nie, nienie znudziło mi się - po prostu zgubiłam tydzień... Gdzieś pośród tych wszystkich wspaniałości które tu przeżywam, pośród tych wszystkich wspaniałych chwil, rzeczy i ludzi, którzy mnie otaczają. Przyszedł smutek, który zabrał mi tydzień... Nie pisałam dwa tygodnie i nie bardzo mogę sobie przypomnieć co się działo w tym czasie, a to jest tylko dowodem jak krucha jest pamięć (moja xd) i dlaczego prowadzę tego bloga - żeby nigdy nie zapomnieć nawet tych złych dni. Na szczęście staram się każdego dnia zrobić choć jedno zdjęcie, co w momencie takim jak ten (leniwa ja...) przypomina mi o tych super chwilach o których nie chce zapomnieć.
Moje pierwsze 'nie byłam tak silna jakbym chciała' mam za sobą. A wszystko zaczęło się w zeszły poniedziałek...
Poniedziałek? Dzień wolny. Po dłuugich 4 dniach w Disneylandzie postanowiłam, że ten dzień poświęcę 'dla siebie'. Miałam w planach poopalać się trochę na ogródku, poćwiczyć, pooglądać zaległe filmy, seriale, napisać notkę - wszystko się udało oprócz słońca, które jak na złość w tamten poniedziałek nie było tak uprzejme zawitać (było tylko 25 stopni hehe). Cały dzień spędziłam sama w domu...
a jedyne zdjęcie jakie zrobiłam to mój chill z szejkiem i Grą o Tron. Zbliżało się najgorsze ale to jeszcze nie wtedy!
Wtorek. Wtorek minął szybko na zabawach z maluchami, normalny dzień 9-17, mała poprzebierała nas za księżniczki, był fun, wszystko super, niestety nie mam żadnego nadającego się zdjęcia bez dzieci, którymi nie chcę się tu chwalić - MOJE!
Środa. Tak, to własnie środa stała się dniem w którym wszystkie moje hormony pokazały swoją siłę! Dzień zaczął się całkiem normalnie, rano z małym, po 12 wróciła mała z hostką. Bawiliśmy się w ogrodzie a host mom krzątała się w domu, dusiłam się, ale zawsze 'stay strong', wszystko było w porządku do czasu aż mała zaczęła świrować i usłyszałam coś w stylu "daj mi spokój! nikt mnie nie pytał czy chcę mieć au pair! i ja wcale nie chce! moje dzieci nie będą miały au pair!" co połączone z krzykiem, płaczem małej i moimi smutkami wywołało mieszankę w postaci pierwszych łez. Nienawidzę tego..baaardzo nie lubię pokazywać swoich słabości ale po prostu nie mogłam, nie mogłam.. 5 łez i stwierdziłam, że muszę wziąć się w garść, otarłam łzy, weszłam do domu po wodę. Stety bądź niestety, host mom była w kuchni... Szybko zorientowała się że coś jest nie tak. Na jej pytanie czy wszystko w porządku byłam w stanie wydusić tylko 'mhmm', gdy spytała czy aby na pewno... stało się! morze łez, ocean smutków, żalów i wszystkiego co się dało.. nie mogłam tego powstrzymać, czułam się jak 5 latek któremu ktoś zabrał lizaka, nie mogłam się opanować, wszystko co jako 'silna ja' dusiłam w sobie wyleciało ze mnie z głośnym świstem! Płakałam, żaliłam się, rozczulałam, a kochana Nicole mnie pocieszała... Rozmawiałyśmy tak długo aż w końcu wypłakałam wszystko co miałam do wypłakania i stwierdziłam, że no muszę wziąć się w garść! Wyszłam na ogródek, usiadłam na ławce aby ogarnąć wszystko w samotności, za chwile przyleciała moja mała, przerażona, myślała że to przez nią, przepraszała (co mnie znów rozczuliło) a ja próbowałam jej przekazać, że to nie jej wina i tylko potrzebuję chwile żeby złapać oddech. Wracała z pytaniem czy czegoś potrzebuję albo czy już wszystko u mnie w porządku bo się martwi <3 Wróciłam do środka, hostka stwierdziła że mogę skończyć dziś wcześniej bo ona i tak jest w domu ale ja nie odpuściłam, zasiedliśmy znów do wspólnej zabawy, ja z lekko doczepionym uśmiechem. Po skończonej pracy poszłam się położyć, odpocząć, w ciszy sama ze sobą dać sobie czas. Słyszę jak mała prosi mame żeby napisała jej na kartce 'SORRY I hurt your feelings. Love, (TYLKO MNIE NIE PODPISUJ, ja sama!) Gianna ( to jej Gianna wcale nie wyglada jak.. cokolwiek xd). Przyozdobiła kropkami, kwiatkami i różnościami i przychodzi do mnie do pokoju, wspina się na łóżko i przytula... Rozczuliło mnie to znów ale tym razem ze szczęścia, było przemiłe. Pobiegałam, poćwiczyłam, wzięłam długą kąpiel i poszłam spać... A w czwartek..
W czwartek wszystko zaczęło wracać do normy. Dzień znów minął jak sekunda, playdate i Ewa poprawiły mój zdechły humor...
nasze maluchy, gdzieś tam! |
Po tym całym chillu przyszedł czas na party! Zabrałam się do Ewy, a tam... kolejny chill xd
jak się okazuję w USA można się napić naszego Polskiego piwa! Do tego lody, oczywiście Cookies'n'Creme i jazda do pubu KARAOKE. Nie powiem, nie powiem, śmiesznie :D O 2 zamykają wszystkie lokale więc część z nas się pożegnała a my przeniosłyśmy się na 'domówkę' haha.
Sobota. Pół żywa wstałam przed 9 na Skype z moimi maluchami <3 Do wieczora robiłam NIC, a wieczorem zaoferowałam się zostać z maluchami, hości naturalnie mieli przez cały weekend baseball game.. xd więc babcia w piątek, ja w sobotę :) Przyjechała Ewa, dzieci spały, a my oglądałyśmy rodzinke.pl huehueeee
Niedziela. W niedziele mieliśmy spotkanie au pairs-host families z nasza CC na pobliskiej farmie. Tak więc jak na rodzinę przystało zapakowaliśmy się w samochód i pojechaliśmy zbierać dynie!
ja na polu :D
Do tego był olbrzymi labirynt z pola kukurydzy bądź mały z siana, plac zabaw, basen z kukurydzą, kucyki, gokardy dla maluchów i strzelanie do celu - z małym wygraliśmy kolejną rundę strzelania <3
Wieczorem wybrałam się pierwszy raz w USA do kina na "Ślepy traf" z Justinem Timberlake'm polecam, nie tylko ze względu na głównego bohatera :) Micha pop cornu, rozkładane fotele, 5 osób na krzyż i siadasz gdzie chcesz - tak wygląda kino w US!
nogi do góry? nobody care!
no i oczywiście te charakterystyczne 'menu'
I tak oto minął ten najgorszy dotychczas tydzień ( w sumie środek tygodnia bo weekend jak najbardziej udany) Nie lubię mówić o moich słabościach... zazwyczaj jestem twarda :) Nie myślcie, że ze mnie ogr bez uczuć, po prostu nigdy nie daje po sobie poznać, ze coś nie tak- nie lubie! Najlepiej rozwiązuje swoje problemy sama ze sobą ale chciałam o tym napisać, bo chcę pamiętać KAŻDĄ chwilę tutaj! Jak i chcę wam pokazać, że to jak cudownie mi się trafiło nie znaczy że jest łatwo. Tęsknię i mało kto może wyobrazić sobie jak bardzo! Wyjeźdźcie na rok to pogadamy :)
Po tym dłuugim tygodniu przyszedł czas na poniedziałek - o już jest piątek? JAK TO SIĘ STAŁO? hahah
Poniedziałek. Kolejny 'mój' poniedziałek. Odpoczynek, seriale, ostry wycisk na mojej domowej siłowni (tak, to prawda, powietrze w USA jest tuczące i wzięłam się ostro do roboty), kąpiel ze świeczuszką.
Taki oto pyszny obiad zrobiony 'jak w domu' |
Wtorek. Maluchy, zabawy, super, norma.
Tym razem - super man (w kasku xd) |
Środa. To samo, to samo, super, norma.
jakiś durny serial z herbą |
Czwartek. Pracowałam od 13 do 21. Playdate z maluchami Ewy, 5 minut i był wieczór, maluchy zasnęły szybciutko (super niania prawdę Ci powie jak dzieci spać położyć) i koniec!
Obudziłam się dziś! Ale po drodze miałam najdziwniejszy sen w życiu. W ogóle było to najdziwniejsze wszystko w moim życiu! Mianowicie, miałam świadomy sen. Nie wiem czy wiecie co to ale to nie pierwszy raz kiedy potrafiłam robić w śnie to na co miałam ochotę - jednak tym razem było inaczej! Jeszcze bardziej realistycznie, jeszcze bardziej wszystko! Mianowicie zasypiając przebudziłam się w domu, moim domu, na moim łóżku, w środku nocy, wszystko było jak najnormalniej, dokładnie tak samo jak mijały mi ostatnie noce w Polsce......Widziałam moje mysze, czułam zapach kwiatowych świeczek i miękkość koca pod palcami. Przytuliłam się i przebudziłam tu, w moim drugim łóżku! a najdziwniejsze było to że przez parę sekund nie wiedziałam gdzie jestem ani co się dzieje. Porozglądałam się po pokoju i zobaczyłam to znajome światło z elektronicznego zegarka na szafce koło łóżka, obraz, wszystkie rysunki przyklejone do ściany, zdjęcia i to dziwne uczucie 'gdzie jestem' zastąpiło uczucie 'jestem TU'.
Sama dokładnie nie mogę określić co to było, ale było i jedyne co powiem CHCE JESZCZE. Moja głowa zadziwiła mnie jeszcze bardziej haha.
Piątek wieczór? Czas kończyć tą notkę, zdjąć leginsy i obślinioną, oplutą koszulkę xd Pomalować oko i wio! Lecim na imprezQ :D
Do usłyszenia,
J.
Dokladnie wiem o czym mowisz, kiedy tak bardzo nie chcesz plakac a nie mozna tego w zaden sposob opanowac, wszystkie emocje puszczaja i klops:) tez mi sie tak trafilo raz, zaraz na poczatku i nawet nie bylam swiadoma ze moge sie tak rozkleic:P jednak ten wyjazd do stanow to duzy krok a nie takie hop siup jak mi sie wydawalo w Polsce:)
OdpowiedzUsuńAle wazne ze z czasem sie czlowiek przyzwyczaja i teraz najchetniej zostalabym na dluzej niz rok;P
Trzymaj sie:)
był klops był! ale na szczęście wszystko szybko wróciło do normy :) Trzymaj się również :D
Usuńmieszkasz w kalifornii, tak?
OdpowiedzUsuńmogłabyś napisać coś o podatkach wliczanych w cene bo słyszałam, że jest tak, że coś kosztuje np. $30, a przy kasie wliczają podatek i jest drożej... z góry dzięki :)
To jest tak nie tylko w Kalifornii, we wszystkich stanach tak bodajże jest? Czy spożywczy, czy ciuchy czy elektronika zawsze musisz sie liczyć z tym że dochodzi do tego jeszcze tax, który w każdym stanie jest inny. Wyglada to mniej wiecej tak że na cenach widzisz że robisz zakupy za 50$ a płacisz 54$ - mniej więcej.
UsuńChyba wszystkie mamy tak samo - pomimo tej idealnej otoczki, szczęścia i wszystkiego, co nas tu spotyka, nie jest łatwo. Szczególnie jak się wyjeżdża po liceum, mieszkało przez ten cały czas z rodzicami, którzy robili za nas wiele rzeczy a nawet sobie nie zdawaliśmy z tego sprawy... przyjeżdżając tutaj musiałyśmy się stać w bardzo szybkim czasie rzeczywiście dorosłe i to przytłacza.
OdpowiedzUsuńDobrze, że napisałaś tą notkę, bo grunt to szczerość. To nie znaczy, że w Ameryce nam źle, ale tak wielka zmiana jaką był wyjazd sprawiła, że dojrzałyśmy, musimy sobie radzić same, wykreować życie od nowa, więc czy w CA czy w NY - jest ciężko!
Ale teraz byle do Halloween, potem do Świąt Bożego Narodzenia, a po Nowym Roku ani się obejrzymy, a będziemy w domu.
Grunt to pamiętać, że rodzina i przyjaciele w Polsce nie zapomnieli o Tobie, czekają z niecierpliwością i za ok. 300 dni będziesz z powrotem, a póki co czas tutaj trzeba wykorzystać, żeby później nie żałować :))
Trzymaj się i nie bój pokazać emocji, bo każda z nas ma tak samo!!!
Tak jest! Zgadzam się 10000%! Staram się ciągle mieć coś czego nie mogę się doczekać. Następny weekend w Tahoee, potem 27 skacze ze spadochronu, Halloween, potem Thanksgiving na Hawajach, Boże Narodzenie, potem Sylwester w NYC a potem coś się wykombinuje nowego :D Minie szybciej niż nam się wydaje, a potem będziemy tęsknić za tym co zostawimy tutaj.. więc trzeba kreować te wspomnienia!
UsuńDziękuję i trzymaj się również! :)))
jak angielski? widzisz już jakąś poprawę?
OdpowiedzUsuńOjeeej, każdy ma jakąś chwilę słabości i przychodzi ona prędzej czy później. Nie dziwię się zupełnie, że w końcu się rozkleiłaś, ale naprawdę super, że miałaś z kim o tym porozmawiać! I mała taka urocza z tą kartką, że nie mogę :)))))
OdpowiedzUsuńale masz słodziaka w domu :) <3
OdpowiedzUsuńa co do twojego załamania... to kto to przetrwa jak nie ty Dżoana :)